Ks. Józef Tischner oczami swojego brata
Na łożu śmierci poprosił mnie, abym kontynuował jego dzieło. Chodziło mu o uczenie poszanowania do regionalizmu, swoich korzeni. Na filozofii się nie znam. Kiedyś dał mi swoją pierwszą filozoficzną książkę „Świat ludzkiej nadziei”. Dedykacja w środku była taka: „Dla Kazia i jego rodziny z beznadziejną nadzieją, że przeczyta”. Do tej pory jej nie przeczytałem. Ale kiedy przeglądam jego notatki, przepisuję jakieś teksty na przykład z kazań, to widzę ciągle ich niesamowitą aktualność.-mówi Kazimierz Tischner, brat wybitnego teologa, filozofa i duszpasterza. W tym roku mija 25 lat od śmierci księdza profesora Józefa Tischnera. Kapłan urodził się 12 marca 1931 roku w Starym Sączu a zmarł 28 czerwca 2000 roku w Krakowie.
Z Kazimierzem Tischnerem rozmawia Monika Chrobak
Pana brat był starszy o 15 lat, czy miał swój wkład w pana wychowanie?
KAZIMIERZ TISCHNER. Można tak powiedzieć– obok ojca był moim drugim wychowawcą.
Wpoił miłość i szacunek do innych osób, ale nauczył też doceniania siebie i podążania za tym, co słuszne.
Te wszystkie wartości wyniósł z naszego rodzinnego domu. Mówiło się „mój dom”, „moja mama”, „mój tata”, „moja szkoła”, „mój kraj”, czy „mój kościół”.
Tu przytoczę niezwykłe zdarzenie. Otóż podczas wielkiej powodzi w Polsce w 1997 roku rzeka Dunajec wystąpiła z brzegów i woda podeszła pod drewniany, zabytkowy kościółek w Łopusznej. Józio wyjął monstrancję i szedł po kolana w wodzie z Panem Jezusem, a górale podtrzymywali świątynię na linach, żeby nie spłynęła. To cud, że udało się ją uratować.
Łopuszna to nasze korzenie. Tu dorastaliśmy. Kiedy rodzice wyprowadzili się do Starego Sącza, Józiu wybudował sobie bacówkę w Gorcach i w wolnym czasie tam przyjeżdżał, odpoczywał i pisał swoje książki. Tak bardzo kochał swój region.
Pana brat był bardzo przywiązany do gwary i tradycji góralskich. Czy pana też tym zaraził?
Oj tak. Kiedy miałem 8 lat, podarował mi książkę Kazimierza Przerwy-Tetmajera „Na skalnym Podhalu”. To zbiór opowiastek napisanych gwarą podhalańską, ukazujących życie górali. Poznałem ten język oraz wielobarwną kulturę juhasów i rozbójników. Później brat pokazał mi ubiór góralski i nauczył kultywowania tych tradycji. Do dziś jestem mu wdzięczny, że to we mnie zaszczepił.
Tak doceniał górali, że podobno też ich malował.
To był krótki epizod. W domu w Starym Sączu były takie oszklone drzwi, na których czasem coś namalował farbami, żeby nie było widać co się za nimi dzieje (śmiech). Mam przed oczami obrazek przedstawiający na przykład, jak dwóch górali siedzi przy jednej flaszce w karczmie, czy postacie kobiet góralskich. Po śmierci Józia powyciągałem te wizerunki i powiesiłem na ścianie w jego Izbie Pamięci.
Ksiądz Tischner ponoć dbał też o pana maniery, zafundował panu kurs tańca i dobrego wychowania.
Zapisał mnie na taki kurs, kiedy byłem w liceum. I to było przydatne w moich późniejszych kontaktach, również z dziewczynami, choć nie było łatwo (śmiech).
Podczas moich studiów zootechnicznych mieszkałem z nim w krakowskim Domu Księży Profesorów. Tam były dość skromne warunki, ja miałem łóżko turystyczne, on wersalkę, obok była biblioteczka i biurko.
Pewnego dnia Józiu dał mi bilety na spektakl i odezwała się we mnie dusza kawalera. Zaprosiłem na przedstawienie koleżankę, która mi się bardzo podobała. Ubrałem koszulę, garnitur i krawat na gumkę z papugą. Dotarliśmy do teatru, usiedliśmy na wyznaczonych miejscach. Nagle na salę wchodzi Józio i mój drugi brat Marian, który w tym czasie również mieszkał w Krakowie i siadają obok nas. Moje dobre samopoczucie minęło. Po spektaklu odprowadziłem koleżankę do akademika, ale cały czas czułem za plecami oddech moich braci. Na pewno nie byli na kursie dobrego wychowania (śmiech).
Jako kapłan był bardzo otwarty na drugiego człowieka. Potrafił rozmawiać zarówno z prostym chłopem ze wsi, jak i z profesorem. Drzwi w krakowskim domu niemal nigdy się nie zamykały. Przychodzili do niego ludzie z różnymi problemami. Brat dawał im nadzieję.
Kiedyś pewien student przyszedł do niego po połknięciu dużej liczby tabletek. Józiu natychmiast zadzwonił po pogotowie i go odratowali. Chłopak zrobił to, bo był chorobliwie zazdrosny o swoją dziewczynę, ale ostatecznie wszystko się dobrze skończyło – pobrali się i urodziła im się piątka dzieci.
Brat pomagał innym jak mógł, czasem też materialnie. Pożyczał pieniądze, potem zapominał, cieszył się, że komuś to pomogło.
Czy rodzina była zaskoczona decyzją pana brata, że chce zostać księdzem? To były przecież trudne czasy stalinowskie, wrogo nastawione do kapłanów.
Kiedy ojciec dowiedział się, że Józiu wybrał taką drogę, to przeprowadził z nim poważną rozmowę. Moi rodzice byli nauczycielami, więc obawiali się, że przez to stracą pracę. Ostatecznie ustalili, że Józio pójdzie na studia prawnicze. Jeśli zmieni zdanie po jakimś czasie, to nie będą mu w tym przeszkadzać. No i po roku zdecydował, że przenosi się na teologię i wstępuje do seminarium.
To było dla niego nieuniknione. Mając 13 lat zaczął pisać pamiętnik pod tytułem „Mój życiorys, moja przeszłość” i 28 maja 1949 roku, będąc w klasie maturalnej, zapisał w nim: „Życie składa się z momentów. Przychodzi jasny moment łaski, oślepia, burzy, jak kamień wodę z nagła uderzoną, rwie brzegi i na moment zmienia bieg fal. Czasem zmienia bieg strumienia. Powołanie kapłańskie. Zdecydowałem się. Nie ma dwóch zdań, z Bogiem walczył nie będę. Ksiądz powinien być przede wszystkim człowiekiem, z którego bije wolność, bo Bóg jest w nim… A mało jest wybranych, choć wielu wezwanych. Poddaję się Twojej woli, Panie. Jestem posłuszny każdemu głosowi, który pada stamtąd. Choć przyjdą pokusy, ja się będę modlił. Jeżeli trzeba będzie, pójdę na co innego, wyrzeknę się tej łaski, lecz nie moja, ale Twoja niech się dzieje wola. Tyś jest wielki, a ja jestem sługą Twoim”.
26 czerwca 1955 roku przyjął święcenia kapłańskie. Wspominał, że wypowiedział wtedy w duchu takie oto zdanie: „Boże, spraw abym był siewcą niepokoju!”. I to jego przesłanie do dziś się sprawdza.
Służba Bezpieczeństwa musiała się nim interesować i zapewne miał niezapowiedziane wizyty.
Brat działał na przekór ówczesnej władzy. Na przykład długo nie płacił podatków, do czego byli w tym czasie zobowiązani wszyscy księża. Nachodzili go, straszyli komornikiem, a on nic sobie z tego nie robił. Bo praktycznie nie miał nic swojego. Kiedyś wezwali go do urzędu podatkowego. Sekretarki go pytały, dlaczego ksiądz nie płaci, że mogą mu rozłożyć na raty. A Józiu im odpowiedział ze stoickim spokojem: „Jak przyjdziecie kiedyś do mnie do spowiedzi, to też wam pokutę dam na raty”. Ale w końcu coś tam uregulował, żeby dostać paszport na wyjazd za granicę.
Co do spotkań z ubekami, to odbierał je z poczuciem humoru. Próbowali wyciągać od niego różne rzeczy, co robi, jak robi, ale on wszystko obracał w żart. Mówił do mnie, że są sympatyczni, więc ma nadzieję, że zrezygnują z funkcji i ich nawróci na wiarę (śmiech).
On nie patrzył, czy ktoś wierzy, czy nie, tylko na to, jakim jest człowiekiem. W latach 60. ubiegłego wieku wspinał się w Tatrach razem z człowiekiem wysoko postawionym w partii i nie łączyły ich poglądy, lecz lina.
Jak wielu księży w tamtym okresie, byłcały czas inwigilowany, obserwowany, donoszono na niego. Kiedyś chciano zwolnić Józia z pracy w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, gdzie wykładał. Rektorem był wówczas Jerzy Trela, który zainterweniował w tej sprawie. Poszedł do komitetu partyjnego i powiedział, że jeśli zwolnią Tischnera, to on też odchodzi. To była piękna postawa.
Nie dawali mu też spokoju w Łopusznej. Pewnego dnia z gorczańskiego lasu wyszło około trzydziestu mężczyzn, którzy chcieli dokonać rewizji jego górskiej bacówki. Szkopuł w tym, że pomyłkowo weszli do mojej, która stoi nieopodal. Wyrzucili rzeczy i przeszukiwali pomieszczenia. W końcu sobie odpuścili.
Myślę, że się nim szczególnie interesowali, bo miał dobre kontakty z Janem Pawłem II i chcieli tak naprawdę dotrzeć wyżej.
Jego przyjaźń z papieżem trwała wiele lat.
Wypoczywając w swojej bacówce lubił słuchać Radia Wolna Europa. I właśnie tam usłyszał, że Karol Wojtyła został papieżem. Od razu zbiegł na dół, aby poinformować resztę rodziny.
Ich kontakty zaczęły się jeszcze w Krakowie. Kiedy Karol Wojtyła miał zajęcia ze studentami, to raz poprosił Józia o zastępstwo. Zauważył, że był bardzo zdolny. Poza tym miał do niego duże zaufanie. Kiedy pojawiły się sugestie, żeby Józio został biskupem krakowskim, brat poprosił Jana Pawła II, aby nie popierał jego kandydatury. Nie widział się w tej roli. Papież przyznał mu rację i powiedział, że nie chce, żeby był zamknięty w złotej klatce, bo powinien robić co innego. Widział go jako wykładowcę, który spotyka się na co dzień z ludźmi.
Kiedy spotykali się w Watykanie, Józiu zdawał mu zawsze dokładnie relacje, co tam słychać na Podhalu i w Polsce. Do końca korespondowali ze sobą. Ich ostatnie spotkanie miało miejsce na Wawelu 17 czerwca 1999 roku. Papież podszedł do Józia i uściskał go mocno. Był to wtedy uścisk ciężko schorowanych ludzi.
Choć czasem nie zgadzali się ze swoimi poglądami, to prędzej czy później dochodzili do porozumienia.
Ksiądz profesor Józef Tischner nie bał się mówić rzeczy niepopularnych i niektórzy za nim nie przepadali. Krytykował także Kościół. Uważał, że księża są do głoszenia Ewangelii, a nie do uprawiana polityki.
Ale czy to nie jest prawda? Mówił, jak jest. I za to go niektórzy nie lubili.
Kiedy ktoś go zapytał, po czym można poznać dobrego księdza, to odpowiedział, że po konfesjonale – do dobrego zawsze są długie kolejki. Chciał pokazać, że spowiednik to nie jest wróg, tylko przyjaciel, który chce naprowadzić na właściwą drogę. Był szczęśliwy, że kiedyś po jego konferencji przyszedł mężczyzna, który nie był u spowiedzi 40 lat.
Uważam, że niektórzy księża nie lubili go też z zazdrości. Na jego mszach i wykładach było zawsze dużo ludzi. Największą jednak przykrość mu zrobili, kiedy go atakowali w trakcie choroby. Chorował na raka krtani, nie mógł wtedy mówić, bronić się.
Pamięta pan ostatnie chwile spędzone z bratem przed jego śmiercią?
Podczas pogarszania się zdrowia Józka, dyżury przy jego łóżku miała moja bratowa, Basia. Na weekend jechaliśmy z żoną, aby z nim pobyć. On chciał, abyśmy dali go do domu całodziennej opieki, ale nikt z nas nie chciał się na to zgodzić.
Kiedy wycięli mu jedną strunę głosową, zaczął się intensywnie uczyć mówienia na tej, która mu pozostała. Choć raz chciał w kościele w Łopusznej powiedzieć do parafian: „Bóg z wami”. To miejsce było dla niego ukochane do końca.
Podczas jednych z moich ostatnich odwiedzin przed jego odejściem, mocno przycisnął mnie do serca i potem napisał na kartce: „Pogrzebcie mnie w Łopusznej, między ludźmi, bez przemówień, bo zanudzicie.”. Dopisał też: „Kaziu, no to już się żegnamy”. Wyszedłem i zacząłem płakać. Wtedy Józiu się zorientował, że był zbyt bezpośredni i napisał na nowej kartce: „Kaziu, masz trociny we włosach, idź się uczesz”. Rozładował wtedy tak trudną dla mnie chwilę.
Na łożu śmierci poprosił mnie, abym kontynuował jego dzieło. Chodziło mu o uczenie poszanowania do regionalizmu, swoich korzeni. Na filozofii się nie znam.
Kiedyś dał mi swoją pierwszą filozoficzną książkę „Świat ludzkiej nadziei”. Dedykacja w środku była taka: „Dla Kazia i jego rodziny z beznadziejną nadzieją, że przeczyta”. Do tej pory jej nie przeczytałem. Ale kiedy przeglądam jego notatki, przepisuję jakieś teksty na przykład z kazań, to widzę ciągle ich niesamowitą aktualność.
Co na przykład?
Jeśli uważasz, że robisz coś dobrze, rób tak dalej. I ja to robię.
Między innymi dzięki pana inicjatywie, w ramach Stowarzyszenia „Drogami Tischnera”, ksiądz profesor Józef Tischner jest patronem kilkudziesięciu szkół w Polsce
Śmierć brata była dla mnie wyzwaniem, aby żyć odpowiedzialnie, dojrzale oraz w prawdzie. I stworzyliśmy piękną rodzinę szkół tischnerowskich, żeby upamiętniać jego myśl i przekaz. Głównie ideę: „Bądźcie wolni, wspaniałomyślni i prawdziwi”.
Wymyśliłem między innymi konkurs na wyśpiewywanie Tischnera na podstawie jego pism. Są rajdy, konkursy, konferencje, rekolekcje, mnóstwo inicjatyw. Mój brat jest ciągle żywy. Choć dla mnie on nigdy nie umarł, cały czas czuję jego obecność. Kiedy mam problem, idę na cmentarz, żeby z nim porozmawiać i w ciężkich sytuacjach mi pomaga.
Ma pan po nim jakieś szczególnie pamiątki?
Nie. Dużo pamiątek przekazaliśmy szkołom, a takim szczególnym rekwizytem, którą mam to kurtka wojsk NATO, przywieziona przez niego z pobytu na Zachodzie, kiedy był na stypendium naukowym. Ukrywał ją przed nami. Dopiero, kiedy w Polsce upadł komunizm, po 1989 roku, dowiedzieliśmy się, że dostał ją w bazie wojskowej w Holandii. Znał się między innymi ze Zbigniewem Brzezińskim, doradcą prezydentów USA, który zapraszał Józia na wykłady, więc dostęp do bazy wojskowej miał ułatwiony.
To pokazuje, jak bardzo tęsknił za wolnym krajem.
Czy ksiądz Józef Tischner byłby teraz potrzebny?
Myślę, że trudno by mu było się odnaleźć w tej rzeczywistości. Jest wyraźny podział w społeczeństwie i w Kościele. Dziś wszyscy się na wszystkim znają i krytykują innych, uważają, że wiedzą lepiej. A nie powinno się oceniać ludzi, jeśli się ich nie zna. Dlatego warto od niego na nowo uczyć się poszanowania i miłości do drugiego.
Ale żeby skończyć myśl nutką nadziei, przytoczę cytat z brata, wyryty na szkle przed Izbą Pamięci: „Świat stoi na opak. Nie jest dobrze. Ale żeby miało być tak cołkiem źle, to tyz nie powiem”.
Dziękuje za rozmowę!